Kiedy w 1477 roku snycerz ze Szwabii, jeszcze młody, ale już doświadczony, przyjechał do Krakowa, wielojęzyczne, królewsko-handlowe miasto z zamkiem, ratuszem i halą targową nie wstydziło się już ambicji metropolitalnych – za chwilę miało wejść w złoty wiek swojej historii. Stanowczo zbyt krótki. Wjeżdżając, zapewne od strony Wrocławia, musiał widzieć budowniczych krzątających się przy rosnących fortyfikacjach, słyszeć o obrastającej renomą uczelni (gdy po dwudziestu latach będzie stąd wyjeżdżać do Norymbergi, niemal minie się z Andrzejem i Mikołajem Kopernikami, którzy na krakowskiej Alma Mater zechcą studiować).
Obdarzony wrażliwym okiem, dostrzegł może wchodzący właśnie w modę wśród bogacących się właścicieli nieruchomości detal architektoniczny – portal o charakterystycznym, uskokowym wykroju, który historycy sztuki nazwą w przyszłości „długoszowskim” (czy rzeczywiście, jak głosi tradycja, zdąży poznać zmarłego w 1480 roku Jana Długosza, historyka-kronikarza i nauczyciela dzieci królewskich?). Zapewne przed przyjęciem pracy w Krakowie zasięgnął języka i zdawał sobie sprawę, że owszem, da się tu znaleźć trochę rzemiosła artystycznego, ale głównie importowanego – jak Pietà z kościoła św. Barbary, wykonana w Czechach albo w Prusach Zakonnych – przypuszczał zapewne, że nad Wisłą nie ma, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, środowiska. To była szansa – trzeba było zapełnić lukę.
Agnieszka Sabor